"Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów(...)"
Wisława Szymborska, Chwila
KAIRA
Dopiero zaczęło świtać, ale ja już byłam
na nogach. Poranek to tak naprawdę jedyny czas, który całkowicie mogłam poświęcić
tylko sobie. Owszem, wieczory miałam wolne, ale wtedy zazwyczaj byłam tak zmęczona, że nie wstawałam z łóżka aż do następnego dnia.
Szłam powoli po schodach, starając się,
aby nikt mnie nie usłyszał. Nie powinnam wychodzić. Ale i tak robiłam to prawie
każdego dnia, bo nie mogłam wytrzymać w zimnych murach zamku. Zewsząd otaczały
mnie gołe piaskowe ściany, z rzadka czymkolwiek ozdobione. Sonneranie wielbili
czyste i harmonijne formy, więc jeśli coś gdziekolwiek powiesili, musiało to
być smukłe, symetryczne i jasne. Dlatego chyba nigdzie nie było żadnego obrazu,
dominowały za to lejące materiały, różnego rodzaju ceramika i symbole wyryte w
piaskowcu. Na podłodze układano płaskie geometryczne mozaiki. W pokojach, które
odwiedzałam, materiały były proste, eleganckie, a meble trzymały się na
cienkich, czasem zakrzywionych lub skręconych nóżkach. Jeśli ktoś zdecydował
się na półkę, musiała zostać zasłonięta, aby jej zawartość nie psuła harmonii
pomieszczenia.
Cóż, od zawartości mojej szafy dostaliby
zawrotów głowy.
Wyglądałam przez okna (to jest dziury w
murze) na idealnie zadbany ogród. Wyblakła, zielona trawa została równo
przystrzyżona i pod żadnym pozorem nie wolno było po niej chodzić.
Przemieszczałam się zawsze ścieżkami, woląc nie poznawać konsekwencji łamania
zakazów w zamku. A ścieżek było mnóstwo. Od głównej alei, otoczonej krzewami
specjalnej odmiany azalii, odchodziły zawsze po dwie, idealnie symetryczne
uklepane dróżki. Lubiłam ten ogród, mimo że brakowało mu naturalności. Wszystko
zostało ukształtowane przez człowieka, aby stworzyć harmonijną całość.
Nareszcie dotarłam do łuku prowadzącego
na zewnątrz. W zamku było mało drzwi - jedynie wejściowe i te prowadzące do sypialni.
Wybiegłam na zewnątrz, wdychając głęboko jeszcze rześkie powietrze.
Ścisnęłam mocniej zawiniątko, które
ukrywałam pod narzutką i weszłam do labiryntu z perfekcyjnie przyciętych
bladoróżowych krzewów, na których kwitły malutkie białe kwiatki o
kilkudziesięciu płatkach. Krzewy były wyższe ode mnie i na początku, gdy się
wchodziło do labiryntu, sprawiał wrażenie tajemniczego i groźnego, lecz
zamiłowanie do symetrii sprawiło, że łatwo dało się go przejść. Na środku stała
altanka na bazie ośmiokąta, otoczona kolumienkami. Tam właśnie zmierzałam, aby
odpocząć przed wymagającym dniem.
Ale już ktoś tam był.
Nie zdążyłam nawet przejść połowy
labiryntu, gdy usłyszałam ich głosy. Rozpoznałam jeden, który należał do
Drianny, siostrzenicy ezeola* Sonnery.
- Co masz na myśli, mówiąc, że to już
nie jest problemem?
Zmarszczyłam brwi. Nikt tutaj nie
wstawał przed dziesiątą. Kto był tak ważną osobą, dla której Drianna tak się
poświęciła?
- Pani, wszystko załatwione. Pozbyliśmy
się już wszystkich - odparł jej tubalny głos i od razu wyobraziłam sobie
tęgiego, niskiego osobnika.
Ale nikt z południa tak nie wyglądał. I
nikt z południa nie miał takiego głosu. Coś stanęło mi w gardle i z trudem
mogłam oddychać.
- Dobrze, załóżmy, że ci wierzę, choć
wcale tak nie jest. - Drianna mówiła zimnym tonem, takim, który przyprawił mnie
o dreszcz. A może było to wciąż chłodne, poranne powietrze? - To i tak nie
zmienia faktu, że mogli przekazać coś dalej.
- Wszystko przeszukane, droga pani.
Wszyscy przesłuchani. I zlikwidowani.
- Na dziesięć piekieł, nie rozumiesz, że
mogli wcześniej coś wynieść? – wściekła się rosanhia*.
- Rozumiem, pani. Staramy się wytępić
wszystkich. Ale czy nie ważniejsze jest to, aby nikt nic więcej nie wyniósł?
Tak bałam się tego człowieka w tym
momencie. Słowo „wytępić” wywołało u mnie falę mdłości.
Na chwilę zapadło milczenie, ale dało
się dosłyszeć jakiś szmer. Może coś jej podał?... Albo po prostu bawiła się
długą suknią. Drianna lubiła sztywne materiały, które wydawały podobne odgłosy.
Myślałam, że to zakończyło ich rozmowę i
zaczęłam się odwracać, jednak przypadkiem trąciłam ramię o krzew i zamarłam.
Jednak nic nie usłyszeli, albo uznali to za normalne, bo znów zaczęli
rozmawiać:
- Proszę, następnym razem dostarczaj
list bezpośrednio mnie, a nie moim służkom. Nie zauważyłam śladów otwarcia, ale
jestem pewna, że chodziło im coś po głowie.
- Tak, pani. Chciałbym jeszcze jednak,
zanim pani odejdzie, zapytać się o coś ważnego...
Oddaliłam się stamtąd jak najszybciej na
hasło "odejdzie". Szybciej zabiło mi serce. Musiałam stamtąd zniknąć,
zanim ktokolwiek mnie zauważy.
EMEN
Po całodziennej podróży zatrzymałem się
w zajeździe tuż za stolicą. Nie chciałem nocować w mieście ze na uwagę, jaką
mógłbym na siebie ściągnąć. Nie byłem chłopem z północy, byłem synem doradcy ezeola
Khoid.
Nieśmiały chłopiec zabrał mojego konia
do stajni i chociaż nie wyglądał na oszusta, odprowadziłem go wzrokiem, zanim
wszedłem do gospody. Widziałem, z jakim namaszczeniem prowadzi Eliacha do
oddzielnego boksu i jak starannie go domyka. Uniosłem kącik ust. Przynajmniej
ktoś tutaj miał szacunek do zwierząt.
Słońce już zaszło. Tutaj nie oznaczało
to wcale spadku temperatury, a jedynie wzmożony wiatr w kierunku morza. Zawsze
zaskakujące wydawało mi się to, jak klimat może różnić się tak bardzo w
miastach oddalonych tylko jednym dniem podróży. Niestety, nie znałem odpowiedzi.
Zakładałem, że tak został skonstruowany mój świat.
Gospoda nie wyglądała zachęcająco, lecz
Eliach zmęczył się na tyle, że wolałem już nie szukać innej. Drewniana,
powiększona chałupa, która zdawała się chwiać na wietrze, miała powybijane
szyby w oknach zabitych dechami. Wyblakły znak w języku dhexei głosił, iż
znaleźć tu można "elegancką prycz", jadło i alkohol. Co do tej
eleganckiej pryczy nie byłem taki pewien. Ale alkohol! Tak, potrzebowałem
alkoholu.
Gdy otworzyłem drzwi, ze środka buchnęło
ciepło i od razu dobiegły mnie głosy ożywionej rozmowy. Pomieszczenie było bogato
oświetlone lampami (nie tak wiecznego) "ognia wiecznego",
porozwieszanymi i poustawianymi gdzie się tylko dało. Podszedłem do baru, bo
tak naprawdę tylko tam było miejsce, które mogło mi zaoferować pewną prywatność.
Usadowiłem się obok jakiegoś starca w pelerynie podróżnej i zamówiłem pombę
oraz specjał dnia, nie kłopocząc się, żeby sprawdzić, co to.
- Inhan przyjezdny, co? Od razu widać.
Północ, ha? – odezwał się barman powszechnym ze śmiesznym, przypominającym
beczenie kozy akcentem.
Chociaż mieszkańcy Dhex, jako centrum
Pennanu, mówili niezwykle elegancko i ich nosowe głosy w niczym nie
przypominały kóz bądź baranów (cóż, w większości), to ci spoza muru brzmieli
właśnie tak, jak ten barman. Byli za to jednymi z najmilszych ludzi, jakich
poznałem i od razu uśmiechnąłem się szeroko.
- Ano, północ – odparłem. – Hanhan
nalewa tę pombę czy mam sam wejść za bar?
- Się inhan nie krępuje. Ale uważa!
Właściciela podobna łatwo obrazić.
Zaśmiał się gromko i serdecznie.
- Zawsze miło gościć kogoś z północy.
Wiecie, jak się bawić – mrugnął i podszedł do jednej z beczek.
- Dlatego też lubimy przyjeżdżać do
stolicy – odparłem, choć wcale bawić się tu nie zamierzałem.
Właściciel postawił mi kufel pomby tuż
przed nosem. Unosił się z niego aromat pomarańczy, dyni czerwonej i limy,
zmieszanych w drażniących nozdrza oparach alkoholu. Upiłem łyk. Napój był
orzeźwiający, idealny po długiej podróży. Usadowiłem się wygodniej na stołku.
Przez całą rozmowę z właścicielem czułem
na sobie wzrok starca obok mnie i teraz też tak było. Zerknąłem na niego. Jego
peleryna na pierwszy rzut oka wyglądała na skromną, lecz mnie nie oszukała –
mój wuj sprowadzał wszelkie sukna dla ezeola i ezael Khoid. Znałem każdy
rodzaj. A ten materiał był cholernie drogi. Wschodni. Włókna shilaen.
- Patrzysz się na moją pelerynę – stwierdził
spokojnym tonem starzec.
Podniosłem wzrok na jego twarz, nie
ukrywając zdziwienia tym, że to zauważył. I tym, że zwrócił się do mnie
bezpośrednio. Bez żadnego „inhana”, który był tytułem grzecznościowym dla
młodych mężczyzn.
- Tak – potwierdziłem. – Wspaniały
materiał. Szlachetny.
Tym razem starzec uniósł brwi, co
spowodowało utworzenie się wielu fałd na jego i tak już poharatanym czole.
Biała broda ruszała się z każdym jego słowem.
- Nie wiedziałem, że na północy
doceniają szlachetność sukna.
- Mój wuj sprowadzał materiały do miasta
– wyjaśniłem krótko. Nie lubiłem zawiłych wypowiedzi.
- Co więc, zakładam, tak dobrze
usytuowany chłopiec robi w stolicy? – zapytał, nie ukrywając ciekawości.
Nie zamierzałem jej zaspokoić. Właśnie
nadchodził parujący półmisek jedzenia, które zamówiłem.
- To akurat moja sprawa – rzuciłem
szorstko.
- Oczywiście – mruknął stary.
Czułem jakiś szacunek do tego człowieka,
który nie mógł być oparty na niczym innym, jak jego wyglądzie i sposobie
wypowiadania się. A wyglądał i mówił, jakby przeżył zbyt wiele w swoim życiu.
Zbyt wiele nawet jak na warunki Pennan, a zwłaszcza jak na kogoś, kogo stać na
taką pelerynę.
Nie odezwałem się ani słowem, przełykając
powoli małe kawałki potrawy. Mieszanki przypraw, jakich używali ludzie ze
stolicy były, według mnie, niebezpieczne dla życia człowieka i ograniczałem je
do minimum, żeby później nie siedzieć w wychodku, zwracając zawartość żołądka
tą czy inną stroną.
- Nie idzie ci – skomentował starzec tym
samym swobodnym tonem, jakbym był jego przyjacielem, a nie obcym człowiekiem.
- Cóż, chociaż napoje mają przepyszne,
to w przypadku obiadów zasada „wrzućmy wszystko co mamy w spiżarni” jakoś się nie
sprawdza – wyjaśniłem sceptycznym tonem.
- Trzeba się przyzwyczaić, ale i tak się
z tobą zgodzę. Inne miasta zdecydowanie powinny odciąć im dostęp do swoich
przypraw – powiedział ze śmiechem starzec.
Na chwilę zapadła cisza i chociaż ją
lubiłem, tym razem musiałem ją przerwać.
- Co posiadacz takiej peleryny robi w
takim miejscu? – spytałem, bez owijania w bawełnę.
Stary zastanowił się przez chwilę.
- Może zawrzemy umowę, co? Mogę ci
odpowiedzieć na to pytanie, jeśli ty odpowiesz na moje. Jak się nazywasz i
gdzie jedziesz?
W duszy westchnąłem, niezadowolony, ale
moja ciekawość zwyciężyła.
- Nazywam się Emen Althenn. Jadę na południe,
do brata.
- Cohela?
Zmarszczyłem brwi.
- Zna go hanhan?
- Pomagałem mu kiedyś w pewnej sprawie.
Wiesz, to nawet dobrze się składa, Emenie z Khoid. Możesz przekazać ode mnie
wiadomość bratu. Powiedz mu, że spotkałeś Querynna. Będzie wiedział, o kogo
chodzi. I powiedz mu, żeby przestał szukać, bo to może być niebezpieczne.
Nie zamierzałem pytać, o co chodziło.
Wyczytałem z miny Querynna, że nic mi więcej nie powie. Upiłem jeszcze jeden łyk
pomby, która była lekarstwem na moją duszę. Musiałem koniecznie kupić kilka
butelek.
W tym czasie starzec wstał od baru i bez
słowa zostawił mnie samego.
~*~
Nazajutrz o wschodzie słońca osiodłałem
konia i wyruszyłem dalej, wiedząc, że czeka mnie kolejny dzień jazdy w pełnym
słońcu. Wyposażyłem się w kilka butelek tutejszego trunku, żeby łatwiej było mi
przetrwać podróż.
Do bram Sonnery dotarłem już w nocy.
Byłem tu pierwszy raz, ale dzięki listom Cohela czułem, jakbym mieszkał tu od
dawna. Mój brat nie szczędził szczegółów. Zawsze używał bzdurnego, kwiecistego
języka i może dlatego wyprowadził się z północy. Nie pasował tam. I wmawiał mi,
że ja również tam nie pasuję.
Miasto wciąż było oświetlone, co wydało
mi się dziwne, bo w Khoid światła gasły godzinę po zachodzie słońca. Ale tutaj
lasy nie znajdowały się w obrębie muru, a daleko poza nim. Wokół widziałem
tylko niską roślinność.
Podjechałem do bramy. Mur Sonnery
wyglądał zupełnie inaczej, niż u nas. Zbudowany został z piaskowca, a nie z
szarego kamienia. Nie był też tak gruby, lecz dużo cieńszy i wyższy. Na górze
umieszczono ostre rzeźby. Jakby ktoś mógł się tam wspiąć, pomyślałem.
Nawet nie zauważyłem, skąd podszedł do
mnie strażnik. Światło padało zza jego pleców, więc trudno było dostrzec mi
jego rysy, lecz byłem pewien, że wygląda jak typowy południowiec. Jedynie
jasne, prawie białe włosy świeciły w ciemności.
- Nazwisko – rzucił wysokim, śpiewnym
głosem.
Zlustrowałem spojrzeniem jego oficjalny
ubiór: koszulę, spodnie i ciemny płaszcz z mnóstwem srebrnych przypinek,
oczywiście ułożonych symetrycznie. Błyszczały nawet w ciemności. Byłem pełen
podziwu.
- Althenn. Uprzedzając następne pytanie,
przyjeżdżam do brata – powiedziałem wyniosłym tonem.
Strażnik skinął głową i, ku mojemu
zdziwieniu, dał znak, aby otworzono bramę. Tutaj również była ona wykonana z
kutego żelaza, jednak pomalowano ją na złoto.
Wjechałem do miasta.
W domu uczyłem się na pamięć mapki
przesłanej mi przez Cohela. Teraz bez trudu odnalazłem odpowiednią aleję. Mój
brat mieszkał na obrzeżach, bardzo blisko muru. Jak pisał, nie chciał mieszać
się w sprawy zamku ani centrum. To tam mieszkali najbogatsi i najbardziej
skorumpowani ludzie.
Chociaż moim zdaniem biedniejsi byli
nawet bardziej skorumpowani.
Dom Cohela stał przy małej uliczce
wyłożonej brukiem w piaskowym kolorze. Był to mały dworek z kamienia o płaskim
dachu, ozdobionym rzeźbami. Otaczał go mały ogródek i niski murek. Zauważyłem,
że nie używa się tutaj drewna do budowy domów.
Okolica wydawała się cicha i spokojna.
Większość świateł została wygaszona, jedynie w nielicznych domostwach jeszcze
można było dostrzec płomienie świecy w oknach. Zsiadłem z Eliacha i
podprowadziłem go do murku. Nie bałem się, że ucieknie. Był najposłuszniejszym
koniem, jakiego spotkałem. Zostawiłem go i wszedłem na schodki prowadzące do
drzwi.
Już gdy przyglądałem się sylwetce domu,
coś mnie zaniepokoiło. Teraz, stojąc na małym ganku, to wrażenie się
spotęgowało. Trawnik nie był zadbany, a część krzaków nie została przycięta, co
było wymogiem w Sonnerze. Nie podobało mi się to.
Walnąłem pięścią w drzwi trzy razy i
czekałem. Nikt się nie odezwał, więc bez zastanowienia otworzyłem je.
Wnętrze tonęło w mroku. Wszystkie okna
były zasłonięte. Jedynie łagodne światło sączyło się z wejścia i tylko dzięki
temu dostrzegłem kontur mebli.
Przewróconych mebli, pomiędzy którymi
walały się setki papierów i bibelotów.
__________________________________
*
Myślę, że to dobry moment, żeby wyjaśnić strukturę w Pennanie. Ten przypis
znajdzie się również w zakładce „O opowiadaniu”, więc będzie można tam zajrzeć,
jak się o czymś zapomni J
Arem
– zarządca Dhex, sprawuje władzę nad wszystkimi ezeolami.
Ezeol
– zarządca, władca miasta, odpowiednik księcia. Podlegają mu także pobliskie
miasteczka, wsie i posiadłości; żeński odpowiednik to ezael.
Rosan
– członek rodziny ezeola lub odpowiednik szlachcica. Tytuł dziedziczny, może
być też nadawany przez władcę miasta; żeński odpowiednik to rosanhia.
Ler
– mieszczanin; żeńska forma – lera.
Oppis
– mieszkaniec wsi, chłop; żeńska forma – oppia.
Zdecydowałam
się na nowe nazwy funkcji i zwrotów. Oczywiście, teoretycznie mogłabym je „tłumaczyć”
i używać słowa „pan” zamiast „inhan” lub „hanhan”, lecz stwierdziłam, że to pomoże
w kreowaniu innego świata i części języka powszechnego.
Rozdział
wyszedł mi chyba dość długi. Po raz pierwszy pojawia się Kaira i wierzcie mi,
wkrótce będzie miała więcej do powiedzenia. Na razie chciałam tylko wprowadzić
do opowiadania jej postać i nieco przybliżyć Sonnerę z jej punktu widzenia.
Nie
jestem do końca zadowolona z końcówki, ale nigdy nie byłam mistrzem budowania
napięcia (no cóż poradzić :p).
Chcę
też podziękować za wszystkie miłe komentarze pod prologiem. Bardzo się cieszę,
że udało mi się Was zainteresować! Mam nadzieję, że nie zawiedliście się tym
rozdziałem. Nie był już tak mroczny, ale to może dlatego, że Emen wreszcie
opuścił północ, która epatuje takim nastrojem… Kto wie? ;)
Witaj!
OdpowiedzUsuńWybacz, że pojawiam się tak późno. Czasem tak niestety będzie, jestem dość zabiegana po blogosferze, a jeszcze trzeba mieć czas na realne życie, nie? ;) Dlatego, gdybym długo nie wchodziła, nie przejmuj się. Na pewno wpadnę i nadrobię, tym się nie musisz martwić.
Czy się zawiodłam? Oczywiście, że nie. Rozdział ciekawy. Bardzo mi się podoba to, że budujesz własną hierarchię społeczną i własny świat. Jeszcze nie do końca obeznałam się z tymi wszystkimi nazwami, ale to jedynie kwestia czasu, aż wszystko mi się poukłada w odpowiednich szufladkach.
Cieszę się, że dałaś sporo opisów miejsc i obyczajów, dzięki czemu czytelnik może sobie łatwo to wyobrazić. A co do akcji i napięcia przy końcówkach rozdziałów, tym się nie martw. Też nie jestem w tym mistrzem. Podszkolimy się. ;)
Jak na razie Emen wzbudził moją sympatię. Może jeszcze przy spotkaniu na szyję bym się mu nie rzuciła, ale jest ku temu na dobrej drodze, by wzbudzić we mnie silniejsze uczucia. ;D
Kairę raczej też polubiłam. Gdybym była na jej miejscu pewnie podsłuchiwałabym dalej. Jestem taki wścibskim ludkiem, który lubi wszystko wiedzieć. xD
Querynn *.* Uwielbiam takich starszych ludzi, którzy mają za sobą wiele doświadczenia. Jego chyba polubiłam najbardziej. :D
*włącza myślenie detektywistyczne* Coś mi się wydaje, że to, o czym podsłuchiwała Kaira ma jakiś związek z końcówką rozdziału. Tak, wiem. Jestem Sherlokiem. xD
I znów jestem ciekawa, co będzie dalej. :D
Weny, kochana, weny!
Pozdrawiam,
Eveline
Cieszę się, że zajrzałaś ponownie! I nie szkodzi, że trochę później, jestem w stanie to przeżyć ;)
UsuńZdaję sobie sprawę, że pojawia się sporo nazw i na początku trudno się będzie rozeznać, dopóki wszystkie nie zaczną się pojawiać na porządku dziennym w opowiadaniu. Ale bardzo zależało mi właśnie na pewnej odrębności od naszego świata, choć Pennan bazuje na naszym "systemie". :)
Ok, możemy się szkolić razem ;d
Cóż, rozumiem, Emenowi też bym się naszyję nie rzuciła, ale akurat jego rolą na razie nie jest wzbudzanie sympatii. A jeśli chodzi o Kairę, to chociaż jest raczej ciekawska (o czym będzie się można przekonać później :p), bała się nakrycia i bardzo nie spodobała jej się treść rozmowy. Czemu, tego już nie będę pisać. :)
Ja również uwielbiam postaci w typie Querynna i nie mogłam sobie odmówić wprowadzenia kogoś takiego.
No, no, Sherlocku... nic nie zdradzam, wszystko się wyjaśni później ;)
Dziękuję bardzo i również pozdrawiam,
Lotta_
Nono, zapowiada się całkiem ciekawie!
OdpowiedzUsuńTrochę mylą mi się jeszcze nazwy, imiona, miejsca itd, ale z czasem mam nadzieję, że się połapię ze wszystkim i nie palnę czegoś głupiego. W tym komentarzu też się o to postaram, ale przepraszam za ewentualne błędy.
Emen wydaje się być sympatycznym chłopaczkiem. Mam nadzieję tylko, że ma on swój charakterek, a nie jest zwykłym obywatelem z wyższym tytułem, czy jak to nazwać.
Ciekawi mnie to, co zaszło w domu jego brata. Mam złe przeczucie... Ale fajnie by było gdyby ono się spełniło, haha. Wtedy byłoby na serio ciekawie! :D a jesli nie, to myślę, ze i tak coś super wymyślisz :P
Kaira też wydaję się być całkiem interesująca. Chociaż martwi mnie ta podsluchana rozmowa...
A starzec w pelerynie, którego imienia nie pamiętam? Oby nie sprawiał kłopotów. A może to jakiś sympatyczny czarodziej, który pomoże Emenowi w rozwiązaniu jakiś problemów....... haha ja nie wiem. Ale czarodzieje są fajni, więc pomyśl nad tym!
Przepraszam, ale jestem padnięta i chyba nic więcej dzisiaj nie napiszę :(
Ale czekam na kolejny rozdzial i życzę duuuuużo weny!
Całuję!
Wedrfonir
http://drownedl.blogspot.com/
Moja odpowiedź jest mocno spóźniona, no ale cóż, przynajmniej jest!
UsuńDziękuję za miłe słowa. Zastanowię się co do Querynna, bo przyznam, że jak na razie mam jedynie zarys jego sylwetki. Jak już wszyscy się domyślili, odegra on pewną rolę, lecz dopiero później. W końcu Emen nie wie praktycznie, kim on jest ;)
Pozdrawiam,
Lotta_
Hej :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Cię stokrotnie za spam.
Twojego rozdziału 1 jeszcze nie przeczytałam, ale zrobię to jeszcze dzisiaj i skomentuję :)
Teraz chcę zaprosić Cię do przeczytania u mnie 3 rozdziału, ponieważ jest ze specjalną DEDYKACJĄ DLA CIEBIE :*
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam za spam :C
ostatniswit.blogspot.com
zapraszam na rozdział trzeci na http://drownedl.blogspot.com/ :) i wciąż czekam na coś nowego u ciebie! całuję :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno komentuję (omg, kolejny raz dzisiaj zaczynam komentarz od takiego stwierdzenia). Miałam lekki poślizg z komentowanie, bo od jakiegoś czasu nie umiałam się przebić przez żadne opowiadanie fantasy. Od razu mówię, że jeśli dodasz jakiś nowy rozdział w najbliższym czasie, to się nie przejmuj, jeśli zbyt szybko nie skomentuję. Do osiemnastego września znikam z blogosfery. C:
OdpowiedzUsuńSonner kojarzy mi się trochę z arabsko-żydowskimi klimatami. Ta symetryczność i te ogrody. Od razu przywodzą mi na myśl piękne arabeski. Cieszę się, że przywiązujesz uwagę do formy, jaką ma miasto i jaka pogoda panuje. Dzięki takim szczególikom potrafię sobie dobrze wyobrazić poszczególne miejsca.
Kaira wydaje się fajną postacią, chociaż trochę o niej za mało, aby sobie do końca wyrobić o niej zdanie. Jestem zainteresowana w ogóle całym wątkiem rozmowy Drianny z tym sługusem i skoro tymi „zlikwidowanymi” okazała się rodzina brata Emena, to na pewno ma to coś wspólnego z przesyłką Emena (o ile dobrze pamiętam). Ciekawa jestem, czy ten koleś naprawdę wszystkich załatwił, czy komuś udało się umknąć. I w ogóle, co teraz pocznie Emen… Bo sprawy się odrobinę skomplikowały. Nawet trochę bardziej niż „odrobinę”.
Kolejny zastanawiający wątek to ten staruszek z gospody. Querynn pewnie odegra w tym wszystkim znaczącą rolę, ale dlaczego brat Emena ma przestać szukać i czego ma przestać szukać. W głowie krąży mi mnóstwo pytań i na razie zamiast odpowiedzi, mam multum spekulacji. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale jakieś odpowiedzi dostanę. I chcę więcej momentów z Karią, bo narracja z jej perspektywy strasznie mi się podoba. C:
Pozdrawiam,
Alathea
Nie szkodzi, że późno, bo i ja teraz muszę nadrabiać i wiem jak to jest ;)
UsuńCieszę się, że w ogóle zechciałaś zajrzeć z powrotem!
Hm, wcześniej o tym tak nie myślałam, lecz rzeczywiście, Sonnera jest inspirowana Egiptem, aczkolwiek arabesek w nich brak. Starałam się oddać klimat miasta, by później móc przybliżyć wam jego mieszkańców.
Kaira będzie się pojawiać na równi z Emenem, gdyż zdradzę, że spotkają się już w następnym rozdziale :)
I jeszcze a propos Drianny i sługusa. Powiem tyle, że mam dobre serce, ale mam nadzieję, że mimo wszystko Cię zaskoczę!
Serdecznie pozdrawiam,
Lotta_
Hej :*
OdpowiedzUsuńJa chyba też powinnam Cię przeprosić - po zareklamowaniu się pod tym rozdziałem zupełnie zapomniałam, że miałam przeczytać pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że mi wybaczysz ^^
No i dziękuję za miłe słowa w komentarzu pod III rozdziałem u mnie :) Ja też ubóstwiam swój szablon ;D
Dobra, do rzeczy. Nie powiem, że rozdział po prostu mi się podobał, to byłoby zbyt proste. Bardziej się wysilę :) Zaintrygowała mnie postać Kairy - jest nową bohaterką, niewiele o niej wiem, ale jednocześnie ciekawi mnie, kim jest dla Emena.
Właśnie, Emen... Bardzo go polubiłam, w sumie nie wiem, za co. Tak po prostu. Uwielbiam jego "perspektywę", chyba nawet bardziej niż Kairy. Wydaje mi się być konkretny (tak, wiem, to mogło dziwnie zabrzmieć ;D). Barwny z niego bohater. Moment, w którym wprowadzasz starca, jest wręcz idealny. Rozpoczęłaś tym samym jakiś nowy wątek poboczny - mam wrażenie, że Querynn jeszcze się pojawi i będzie ważną osobą w całym "śledztwie" (że się tak wyrażę ;D) Emena.
Podoba mi się, że wprowadzasz nieznane czytelnikom słownictwo do opowiadania - dzięki temu staje się jeszcze bardziej oryginalne. Fakt, faktem - czasami się gubiłam, bo muszę przyznać, że w pierwszym rozdziale zastosowałaś naprawdę sporo "neologizmów". Na szczęście znacznie pomógł mi "słowniczek", który zamieściłaś na samym końcu - wiele mi wyjaśnił i jakoś uporządkowałam sobie wiedzę o Twoim świecie przedstawionym. Mam nadzieję, że z czasem, gdy rozdziałów przybędzie, nie będę musiała zaglądać do zakładki "O opowiadaniu", by przypomnieć sobie znaczenie danego słowa ^^ A tak poza tym, to potrafisz, dziewczyno, budować napięcie. Ostatnie zdanie idealnie podsumowało wszystko to, co zastał na miejscu Emen. Prócz fragmentu ze starcem, ten również bardzo, bardzo mi się spodobał :)
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i gorąco Cię pozdrawiam!
Aniela
PS: Zmieniłam nick. Kiedyś nazywałam się "Demonica Camille" - informuję, żebyś była pewna, kto jest autorem komentarza ;) Jeszcze raz pozdrawiam i całuję :*
Dziękuję bardzo za komentarz. Nie szkodzi, że zapomniałaś. Ważne, że się przypomniałam :D
UsuńCieszę się, że polubiłaś Emena. Wiem, że czasami trudno kogoś poznać po tak krótkim fragmencie i dałaś mu pewien "kredyt zaufania", za co dziękuję, bo staram się wykreować go na barwną i "konkretną" właśnie postać. A co do narracji, to ja sama nie wiem, którą wolę - czuję, jakby Kaira była mną, a pisanie z perspektywy Emena jest dla mnie wyzwaniem i czasem muszę poprawiać parę zdań, które brzmią dla mnie zbyt kobieco. Ale jeśli przypadł ci do gustu bardziej Emen, to jestem niezmiernie szczęśliwa, bo bałam się, że może wypaść nie do końca autentycznie (i pewnie tak jest, gdyż nie jestem mężczyzną :p).
Neologizmy są również moją zmorą, bo teraz, jak zasiadłam do pisania rozdziału po prawie czterotygodniowej przerwie, sama pozapominałam część nazw xd
Pozdrawiam serdecznie,
Lotta_